Pierwsza pod wodą #1



Było okropnie zimno, a w tych terenach przeważnie pogoda była dużo łagodniejsza. Kryształowy klasztor, wyglądający prawie jak pałac, chowany był przez bezlitosną mgłę. Najcudowniejszy gmach w kraju był ponury i ciemny, nie mogąc odbić światła słonecznego. Wyglądał wręcz smutnie. Przede wszystkim, w zimniejszą pogodę, jego przejrzyste ściany jedynie potęgowały chłód.
Ruda zakonnica z klasztoru diantów biegła przez ogromny, pusty korytarz prowadzący do wyjścia na zewnątrz. Miała w rękach sporo zwoi, które spowalniały jej ruchy straszliwie. Nie mogła iść szybciej, gdyż wszystko rozsypałoby się po drodze, więc musiała porządnie odmrozić ręce idąc z papierami. I tak co jakiś czas, któryś z nich się zsuwał, gdy szła przecież wolno. Co by to było, gdyby zaraz zaczęła biec, szczególnie, że na zewnątrz wiało niemiłosiernie.
Jej rudy kok przez mocniejszy podmuch wiatru zaczął się rozpadać i zasłaniać jej całkiem oczy, przez co i tak musiała na chwilę przystanąć. Położyła zwoje ostrożnie na kamiennej ławie przy grubym murze mostu i poprawiając wstążkami i sznurkami włosy, spojrzała na widok.
Kompleks klasztorny był położony wysoko w górach. Jako iż wyspa, na której był położony do największych nie należała, w dni z dobrą widocznością można było zobaczyć prawie cały kraj. Jak jednak nietrudno się domyślić, w tak szary dzień widoczność była znikoma. Ledwo było widać inne skrzydła klasztoru, a co dopiero miasta położone u stóp pasma klasztornego. Mimo to, całe zachmurzenie i mgła nadawały uroku wystającemu szczytowi góry Adama, najwyższej na tej wyspie, niezdobytej. Ruda, pomimo nienawiści do zimnej pogody i szarych dni, musiała przyznać, że ośnieżony szczyt prezentował się nawet lepiej niż zawsze.
Dziewczyna oderwała wzrok od gór na chwilę, spoglądając na już lekko ośnieżony most. Szybko wróciła do rzeczywistości, gdy przypomniała sobie, że przecież miała być z tymi zwojami w przednim skrzydle jakieś dziesięć minut temu. Pomknęła między kolumnami kryształowych komnat w stronę niższego piętra, nawet się nie oglądając. Ciągle mocno trzymała zwoje, które ciążyły jej ramionom coraz bardziej. Po kuśtykaniu przez korytarze, wreszcie dotarła do wejścia.
Wrota w wąskim korytarzu prowadziły do biblioteki. Dzieci miały dzisiaj tam nauczanie. Ona jednak musiała minąć pierwsze alejki zwoi i kamiennych tablic, aby dojść do znajdującego się w głębi biblioteki archiwum. Była już spóźniona, więc nie było tak naprawdę już różnicy, czy zobaczy co u dzieci czy też nie. Dlatego podpierając zwoje kolanem, zerknęła w okrągły plac w centrum biblioteki. Ponieważ było to miejsce wykładów i przemówień, znajdowało się blisko pieca i w tym sektorze bardzo przyjemnie pachniało palonym drewnem. Było tam bardzo przytulnie. Podłoga wyłożona ciepłymi kocami, regały z ciemnego drewna, delikatne światła świec. 
Większość dzieci nie było zbyt przejętych przemową starszej dianty Róży. Nawet ci, którzy normalnie starali się słuchać uważnie na nauczaniach, byli gdzieś pomiędzy znudzeniem a skupieniem. Ruda uśmiechnęła się pod nosem patrząc na zakłopotanych chłopców, próbujących zrozumieć o jakich zagadkach życia mówi ta staruszka.
Dziewczyna odwróciła się ostrożnie z powrotem w alejkę, aby skierować się w stronę archiwum. Im dalej od sali przemówień, tym zimniej robiło się dookoła. Dlatego mimo bólu ramion, dianta znów spokojnie przyspieszyła kroku tak, żeby mimo wszystko nie zaszkodzić zwojom. Nie byłoby najlepiej, gdyby poza spóźnieniem pogniotła jeszcze dokumenty i kroniki. Gdy już doszła do drewnianych drzwi, pojawił się kolejny problem. Nie miała wolnych rąk żeby odblokować drzwi. 
- Otworzy mi ktoś?! Proszę! - Krzyknęła w pewnym momencie lekko poirytowana całą sytuacją. 
Mężczyzna o długich, szarych włosach otworzył dziewczynie drzwi i pomógł jej z odłożeniem zwoi na blat. Był również starszym diantynem, ale pochodził zza wyspy Kallii, na której funkcjonował zakon diantów. Sympatyczny człowiek wykładał czasem nauki magiczne i kulturę wschodnią. Podobno ludzie ze wschodu byli znani ze swojej życzliwości, ale dziewczyna nie wiedziała tego na pewno, jako iż nigdy nie wyjechała z Kallii. 
- Widziałaś jak idzie Róży? - Zagadnął mężczyzna w pewnym momencie, przerywając biblioteczną ciszę. Miał dość zabawny z perspektywy mieszkańców Kallii akcent, ale starał się mówić jak najpoprawniej, co czasem jednak sprawiało, że jego próby wymowy niektórych słów w dialekcie wyspiarskim potrafiły być jeszcze śmieszniejsze. 
- Zanudziła biedne dzieciaki - odparła ruda, szczęśliwa, że szef nie zwraca jej uwagi na spóźnienie. Musiał być w dobrym humorze. 
Szef rudej Kaspian, może i miał siwe włosy i sporo lat na karku, ale twarz człowieka średniego wieku. Miał jasne oczy, zasłonięte ciężkimi szkłami w prowizorycznych oprawkach. Jego postura zdecydowanie nie była tak postawna jak podczas jego lat świetności, ale strój diantów zakrywał lekkie skrzywienie kręgosłupa, którego nabawił się od pracy nad zwojami. Był idealnym przykładem na to, że nauczyciele dużo wolniej się starzeją. Róża była raczej wyjątkiem od tej reguły. 
Archiwum również było bardzo przytulnym miejscem i co najważniejsze, miało własne palenisko. Ściany były wyłożone ciemnym drewnem w takim samym stylu jak te w bibliotece. Zostały wybudowane jako bezpośrednia jej cześć i były specjalnie oddzielone na potrzeby trzymania listów i dokumentacji. Roiło się tutaj jednak od świec dużo bardziej niż w bibliotece, jako iż archiwum miało tylko jedno okno naprzeciwko wejścia. 
Mężczyzna spojrzał na błyszczące, chociaż podrdzewiałe trybiki na ścianie, zaraz pod półokrągłym oknem. Zegar. Coś jednak nie grało. Oczywiście tym czymś była godzina. 
- Marto, czy nie miałaś być pół godziny wcześniej? - Zapytał w końcu, z naganą wypisaną na twarzy.

Komentarze

Popularne posty